Skip to main content

Czas na Żuka

Mamy naszego Żuka marzeń! Tym razem obyło się bez większych przygód i z kupowania wróciliśmy o własnych kołach. Ale wszystko po kolei.

main
Panie i Panowie, a oto i on – Nasz Żuk

Oglądanie żuka po raz drugi

Niezrażeni wizytą u speców z pod Rzeszowa w dalszym ciągu przeglądaliśmy OLXa w poszukiwaniu wymarzonego pojazdu. Skacząc od oferty do oferty znaleźliśmy auto idealne, no może niemalże idealne (znajdowało się pod Poznaniem). Trochę to trwało i kilka dni straciliśmy na: -Ty dzwonisz!, -Dlaczego ja? – bo ja dzwoniłem  ostatnio, – ale Ty wiesz o co zapytać. itd. Po zakończeniu naszych wewnętrznych negocjacji, okazało się, że ktoś sprzątnął nam auto z przed nosa. No nic, widać nie było nam dane, może to i dobrze bo było niebieskie.

Ale jako, że nie ma tego złego, co by… Znaleźliśmy auto jeszcze lepsze. Nasz przyszły pojazd znajdował się w wiosce pod Chrzanowem. Doświadczeni poprzednim oglądaniem samochodu, wiedzieliśmy już mniej więcej jak powinniśmy przeprowadzić rozmowę telefoniczną ze sprzedającym. Okazał się nim Damian, ziomek w naszym wieku, z którym bardzo szybko przeszliśmy na „ty”.

Pierwsze oglądanie miało miejsce w środę, po obejrzeniu i zapytaniu o wszystko co tylko przyszło nam do głowy byliśmy więcej niż zainteresowani. Auto drogie, ale patrząc na to w jakim jest stanie  i co jest zrobione postanowiliśmy nie zniechęcać się ceną. Spotkanie zakończyło się na „jesteśmy zainteresowani, ale jest za drogie, wrócimy w sobotę”.

Czas decyzji

I nastała sobota. Cały nasz ówczesny skład, MZ, Wituś i ja mknie szarą MZetową Toyotą na spotkanie. Po przyjeździe na miejsce, sprawy toczą się szybko. Zaczynamy od wizyty w Okręgowej Stacji Kontroli, mając nadzieję, że nie jest to zaprzyjaźniony zakład, który ma u Damiana dług wdzięczności. Na szczęście nic z tych rzeczy. Po przeprowadzeniu kompleksowego przeglądu, Pan diagnosta mówi szczerze: u mnie przeglądu byście nie przeszli, ale auto w stanie bardzo dobrym. Zaskoczeni tak pozytywną recenzją mamy ułatwioną decyzję o kupnie. Ale tak dla formalności napiszę o przyczynie niespełnienia warunków przeglądowych, a był nim  absolutny brak przedniego zawieszenia auto niemalże bujało się od silniejszych podmuchów wiatru. O teście łosia póki co można zapomnieć.

Skrócając ten przydługi wpis- Kupiliśmy! Targowanie nie szło nam specjalnie dobrze, ale udało się zakończyć w satysfakcjonujący sposób dla obu stron. Z ciekawostek to dostaliśmy drugą chłodnicę i dodatkowy komplet 5 kół.

Co właściwie kupiliśmy?

IMG_2296

Przejdę może teraz do krótkiego opisu technicznego naszego cacka:

  • rocznik ’90 – najlepszy z możliwych (nie tylko wśród aut),
  • kolor właściwy dla rodzimego pożarnictwa – #FF0000.
  • silnik ledwie dotarty 46 tyś. km przebiegu (Niemiec tylko w niedziele do pożaru jeździł)
  • ma o 30% więcej biegów niż oglądany poprzednio (nowoczesna skrzynia 4 biegowa)
  • nie można też zapomnieć o baku paliwa, okazuje się, że nie jest on wcale taki oczywisty w Żukach

Przejazd na trasie wieś pod Chrzanowem – Kraków poszedł bardzo płynnie. Mz wracał swoją Toyotą my zaś z Witkiem na zmianę za sterami Żuka. Trzeba się trochę podszkolić w kierowaniu tego typu aut, zawracanie na 3 razy bez wspomagania to istna katorga. Widok, ze zdecydowanie za małych lusterek, którym doskwiera padaka, nie ułatwia wyprzedzania. O tak!  udało nam się wyprzedzić, gwoli ścisłości dodam, iż był to rowerzysta (ale bardzo szybko jadący!). Jednak takie drobiazgi nie mogą przesłonić niesamowitej frajdy jaką daje prowadzenie starego czerwonego wozu strażackiego!

Trzeba go gdzieś zaparkować

Miejsce na parking mieliśmy ogarnięte, nie wiem czy ogarnięte to odpowiednie słowo ponieważ zajmował się tym Wituś. Już kilka tygodni wcześniej kontaktował się on z mężem kuzynki. Ów mąż nie widział przeszkód by auto stało przed ich domem. Jednak wracając z udanych zakupów postanowiliśmy zadzwonić by potwierdzić dostępność miejsca. I tu pojawiła się niemiła niespodzianka, mąż kuzynki, najprawdopodobniej po konsultacji z kuzynką, stwierdzili, że wóz strażacki przed ich domem to nie najlepszy pomysł. Na nic zdały się argumenty Witka, że to antyk, zabytkowy samochód i że nawet będą mogli się przejechać. Zostaliśmy bez miejsca postojowego…

Moment niepewności trwał i trwał, jak dotąd było to najgorsze 30 s całego wyjazdu.
– Wiem! – zakrzyczał Witek, poprzedzając swój okrzyk słowem przecinkiem – przecież u Pączka jest masę miejsca. I tak oto znaleźliśmy miejsce dla naszego Żuka, a miejsce to nie byle jakie. Nowoczesne osiedle, strzeżone 24h do tego znane z przyjaznego nastawienia dla Strażackich Żuków.

12998762_1128245933913644_8205764586821815586_n

Kupiliśmy i co dalej?

Do zrobienia pozostaje nam kilka napraw m. in. zawieszenie, sprzęgło, skrzynia biegów, silnik, elektryka, gaźnik, hamulce, tylny most, karoseria, wygłuszenie, ale to tylko drobiazgi. Góra kilka dni i powinno być po krzyku…

Najważniejsze jest to, że działa, można szaleć, a zainteresowanie i radość na twarzach mijanych ludzi jest ciężka do osiągnięcia w innych samochodach. Jak już pisałem, jazda tym autem daje niesamowitą frajdę.

Na koniec kilka zdjęć: