Stało się nieuniknione, od dawna do tego zmierzaliśmy, wiedząc, że nadejdzie ten dzień. Mamy żuka! Ale po kolei, zanim opiszę nasz nowy nabytek warto wspomnieć pierwszy pojazd, który oglądaliśmy. W internecie reklamowany był jako zasłużony dla gminnego pożarnictwa pojazd, w pięknych czerwonych brawach, do tego wyposażony w (podobno działającą) motopompę! Taki opis wystarczył aż nadto, by wzbudzić nasze zainteresowanie.
Rzeszowski Żuk
Znajdował się on na obrzeżach Rzeszowa, właściciel już przez telefon zapewniał – paniee tylko benzynę lać i jechać. Co prawda szczerze dodał, że jest jeden mały problem z bakiem, ale to nic takiego i zobaczymy na miejscu. Skoro to nic takiego, to napełnieni optymistyczną wizją wyruszyliśmy w drogę z myślą: tam czeka nasz żuk marzeń!
Po przyjeździe na miejsce przywitał nas Pan będący połączeniem Mirka Handlarza z Januszem Mechanikiem. Już na pierwszy rzut oka widać było, że mamy do czynienia z fachowcem, co to z niejednego pieca chleb jadał – o tego Żuka co wy to macie go oglądać to mi telefon nie milknie, a o 15 to go mają oglądać spod samej stolicy przyjadą. – Tak przynajmniej zapewniał.
Trochę pod presją, poganiani przez potencjalnych kupujących spod samej stolicy, zabraliśmy się za oglądanie. Na pierwszy rzut oka pojazd faktycznie igła nieśmigany, Niemiec płakał jak sprzedawał itp. Do tego lakier nawoskowany, świeci się jak psu jajca, no i jeszcze ta motopompa!
Podczas rozmowy telefonicznej udało nam się ustalić jeszcze jeden potencjalny problem, otóż auto to nie miało wbitego przeglądu. Pan Mirek zapewniał, że to nie problem, a jako że mieliśmy do czynienia z profesjonalistą, wiedzieliśmy, że nie mamy się czego obawiać.
I faktycznie, Pan Mirek dotrzymuje słowa, podczas naszego oglądania wrócił goniec z dowodem, w którym wbity był ważny przegląd… Ciekawe jak diagnosta…, a zresztą nieważne, bo nadszedł czas na przejażdżkę!
Wyruszamy w trasę!
Za sterami zasiadł nie kto inny, jak sam Pan Mirek, na miejscu pasażera usiadł zasłużony w sprawach przeglądowych Goniec, ja zaś z MZtem zostaliśmy poproszeni o zajęcie miejsc z tyłu, na specjalnie przyniesionej z tej okazji desce. Kompletny brak wnętrza nie stanowił dla mnie problemu, MZ trochę marudził, ja natomiast widziałem to jako zaletę: mamy pełną swobodę w dekorowaniu i meblowaniu wnętrza. Wsiadając do wozu, zastanawiałem się czemu goniec musi jechać z nami? Już w momencie startu okazało się, że jest on absolutnie niezbędnym białkowym regulatorem sterującym gaźnikiem, bez niego silnik najprościej w świecie gasł… MZ zapytał Mirka czy Goniec jest stałym wyposażeniem pojazdu wliczonym w cenę, czy trzeba dopłacać? Mirek w fachowy sposób pozostawił tę uwagę bez odpowiedzi, pytając czy możemy już jechać.
Pomysłowość ponad wszystko
Kolejnym ciekawym patentem był system podawania paliwa. Wiedzieliśmy, że auto nie ma na wyposażeniu baku, ale zastosowany zamiennik przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania(niestety nie zrobiłem zdjęcia). Pod moimi nogami stała 1.5 l butelka po Nałęczowiance, z której wychodziła gumowa rurka niknąca między deskami podłogi (tak, wszystkie Żuki fabrycznie miały drewnianą podłogę). To właśnie Nałęczowianka pełniła rolę zbiornika paliwa… Miało to oczywiście swoje plusy, pewność pomiaru poziomu paliwa, niezwykle rzadko spotykana w tego typu pojazdach, do tego brak podatności na korozję i parę pewnie jeszcze by się znalazło. Nie mniej jednak rozwiązanie to było wysoce niesatysfakcjonujące.
Jadąc, nie miałem pewności, targały mną wątpliwości, a przez ogłuszający hałas nie byłem w stanie skonsultować się z MZtem. Ale jednak się udało! Jazda zakończyła się sukcesem! Wróciliśmy na miejsce startu… Nie było to takie oczywiste ani łatwe, w każdym razie się udało. Przejechaliśmy te 700 m bez poważniejszej usterki, zużywając mniej więcej połowę „baku”. Dało nam to też pewien pogląd na możliwe spalanie, oscylujące około 100 l/100 km…
Uprzejmie podziękowaliśmy Panu Mirkowi i Gońcowi za pokazanie auta, obiecaliśmy, że się zastanowimy, jak coś znamy numer.
Jak widzicie nie łatwo jest znaleźć dobrego żuka… Ale co? My nie damy rady?!